Nigdy nie byłam we
Włoszech, ale po lekturze tej książki zamarzyłam, aby się tam znaleźć.
Bynajmniej nie mam na myśli znanych miast, metropolii turystycznych czy
nadmorskich wysepek… Chodzi mi wyłącznie o przepiękne, malownicze, zapomniane
przez ludzi górskie miasteczka.
Liguria – region,
znajdujący się w północno – zachodniej części Włoch. To właśnie tam wybrała się,
pochodząca z Anglii, autorka książki, za swoim ukochanym mężczyzną – Hermanem.
Wszystko tu było dla niej obce, począwszy od języka (którego cierpliwie, przy
pomocy mieszkańców się uczyła), totalnej głuszy, aż po zupełnie inny styl
życia. Bardzo jej się to jednak spodobało. Najbardziej zauroczyły ją przepiękne
krajobrazy, łono natury tak doskonale widoczne, będące na wyciągnięcie ręki.
Fauna i flora w każdej postaci.
Julia Blackburn, w
cudowny sposób, opisuje największe walory tego miejsca. Oto próbka jej talentu:
„Początek
lata to czas górskich kwiatów. Postrzępione kielichy błękitnych goryczek i
nieśmiało rozwinięte fioletowe cyklameny, fiołki, różowe goździki, samotne
lilie, storczyki, kępy wysokich i upiornych asfodeli, które ponoć rosną w
zaświatach na Polach Elizejskich… Gdziekolwiek postawię stopę, uwalniam aromaty
lawendy, rozmarynu i tymianku.” [s. 41].
Książka ta posiada całe
multum podobnych opisów przyrody. Ale nie tylko… Julia napisała tę książkę, dzięki
opowieściom mieszkańców. Dzięki zaufaniu i ogromnej sympatii, jaką ją obdarzyli,
zaczęli opowiadać jej historię swojego życia, a tym samym dzieje tego miejsca.
A nie były to łatwe
opowieści. Wszyscy bowiem wiele przeszli. Doświadczyli okrucieństwa wojny, a
także związanego z nią głodu. Znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji bowiem w
górach ukrywali się partyzanci, toczący walkę z faszystami. Ci ostatni zaś
często srogo karali mieszkańców za pomoc partyzantom. Ponadto miejscowi byli
zdani na łaskę i niełaskę lokalnego „padrone”, któremu musieli oddawać połowę
swych ubogich zbiorów. Sami zaś byli
tylko „mezzadri”, czyli półludźmi, nie mogli się więc przeciwstawić (nawet w
sytuacji kiedy ich pan żądał od nich „wypożyczenia” żony czy córki), bo
czekałaby ich pewna śmierć.
W trakcie tych trudnych
opowieści mieszkańcy (w większości już ponad 80- letni) doznawali wewnętrznego
oczyszczenia. Sam fakt, że mogli opowiedzieć o trudnych momentach w swym życiu,
powodował wielką ulgę na duszy. Często zwierzeniom towarzyszyły łzy – nic
bowiem nie przychodzi łatwo, nawet powrót do przeszłości. Ich wspomnienia były
niezwykle znaczące także dla Julii, jak bowiem napisała:
„Teraz rozumiem, że
poprzez spisywanie historii (…) życia starałam się zbliżyć do tego miejsca, oswoić
z moim niepewnym poczuciem, że jestem jego częścią.” [s. 94].
„Życie zaczyna…” to
wspaniała, klimatyczna opowieść zarówno o przemijaniu, jak i trwałości.
Wiadomo, że każdy z nas prędzej czy później odejdzie z tego świata, ale warto
zostawić coś po sobie. Mogą to być nasze wspomnienia, spisane na kartach
papieru; a mogą to być również jakieś nasze dzieła, w których potomni dostrzegą
nas samych…
Gorąco polecam tę
książkę – jest w niej mnóstwo emocji, przepięknych barw i zapachów… Jest to
pozycja relaksacyjna, ma działanie kojące; uwierzcie mi na słowo. Ogromny plus
również za okładkę, która bardzo mocno zachęca do lektury…
Tytuł: ŻYCIE ZACZYNA SIĘ WE WŁOSZECH
Autor: J. Blackburn
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Miejsce, rok wydania: Warszawa, 2012
Ilość stron: 352
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz