wtorek, 27 listopada 2012

Z PRĄDEM I POD PRĄD. OSTATNIA DEKADA PRL-U - Michał Ogórek, Zenon Żyburtowicz



Z prądem i pod prąd. Ostatnia dekada PRL-uUrodziłam się w roku 1986. Była to już schyłkowa faza PRL-u. Niewiele pamiętam z tego okresu. Dzięki rodzicom, książkom i telewizji moja wiedza o tych pamiętnych czasach jest dość obszerna. Nie potrafię powiedzieć co mnie pociąga w tamtym okresie historycznym; wiem jedno bardzo mnie fascynuje. Jeśli można tak powiedzieć – jestem jego wielką fanką…

Uwielbiam wszystko, co się wiąże z PRL-em (oczywiście pomijam politykę ówczesnych władz oraz działania służb bezpieczeństwa, które w całości potępiam). Absurdy tamtych czasów przyprawiają mnie o zawrót głowy oraz o duży uśmiech na twarzy. Największą przyjemność sprawia mi oglądanie filmów i seriali z PRL-u. Do moich ulubionych należą: „Dom”, „Daleko od szosy” oraz „Poszukiwany, poszukiwana”. Widziałam je po kilkanaście razy, najważniejsze kwestie znam na pamięć, a gdy znowu pojawiają się w telewizji oglądam je z takim zainteresowaniem, jakbym robiła to po raz pierwszy.

Album „Z prądem…” jest perełką ostatniej dekady PRL-u. O jego znakomitości świadczą przede wszystkim nazwiska twórców. Pan Ogórek – mistrzowski felietonista oraz pan Żyburtowicz – słynny reporter i artysta fotografik. Album został podzielony na dziewięć rozdziałów, z których każdy dotyczy innej sfery życia w PRL-u.

Można się dowiedzieć (albo przypomnieć sobie) jak wyglądał dzień przeciętnego obywatela Polski Ludowej. Jak spędzał czas wolny od pracy, gdzie udawał się na wakacje. Ponadto dowiemy się jak działała propaganda, jak funkcjonowała nowomowa oraz jak Polacy dzielnie starali się żyć zgodnie z absurdami tego okresu. O tych i o wielu innych kwestiach dowiemy się z krótkich notek informacyjnych, a przede wszystkim z przepięknych fotografii, przedstawiających blaski i cienie ostatniej dekady PRL-u.

A więc zajrzyjmy do tego albumu i zacytujmy wspólnie jedno z głównych haseł ówczesnej władzy – „Aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej…”.  Hmm… wydaje mi się, że czasy te teoretycznie tak odległe, nie do końca przeminęły. Chociażby ta myśl, powraca przy każdych kolejnych wyborach samorządowych i parlamentarnych.

Reasumując – ten album to fantastyczna, niezwykle humorystyczna podróż w czasie oraz w oparach absurdu. Do tego ciekawie wydana. Mnie osobiście aż się łezka w oku zakręciła – troszeczkę ze wzruszenia, a głównie ze śmiechu. Najprzyjemniej ogląda się ten album z bliskimi osobami, można wtedy podyskutować nad niektórymi wątkami. Gorąco polecam – na pewno nie pożałujecie!

Tytuł: Z PRĄDEM I POD PRĄD. OSTATNIA DEKADA PRL-U 
Autor: M. Ogórek, Z. Żyburtowicz
Wydawnictwo: Carta Blanca
Miejsce, rok wydania: Warszawa, 2012
Ilość stron: 352

poniedziałek, 26 listopada 2012

POLSKI STREET ART CZ. 2. MIĘDZY ANARCHIĄ A GALERIĄ - E. Dymna, M. Rutkiewicz



Chciałabym od razu zaznaczyć, że jestem totalnym laikiem w kwestii szeroko pojętej sztuki. Jestem po prostu jej odbiorcą, estetą, który lubi patrzeć na dzieła wychodzące spod rąk artystów. Nic dziwnego, że tym razem mój wybór padł na ten album. Po pierwsze moją uwagę przyciągnęła niesamowita okładka – a jak doskonale wiemy pierwsze wrażenie jest najważniejsze…

Nie mogłam oprzeć się pokusie, aby w pierwszej kolejności skupić się na licznych zdjęciach, przedstawiających m.in. murale, graffiti abstrakcyjne czy przepięknie „odmalowane” pustostany… Fotografie podziałały na moje zmysły; od niektórych w ogóle nie mogłam oderwać oczu…

Gdy upłynęło trochę czasu, postanowiłam – z racji mojej nieznajomości tematu – skupić się na treści. Obawiałam się trochę, że zrezygnuję po pierwszych stronach… Myślałam, że będzie to dla mnie nudne i niezrozumiałe… Nic bardziej mylnego… Autorzy zadbali, aby skonstruować ciekawą i interesującą opowieść o historii polskiego street artu, ale również jego genezę światową.

Punktem wyjścia tego albumu było skonfrontowanie graffiti (writingu) ze street artem. Za główną różnicę między tymi dwoma formami sztuki podaje się, że:
„O ile ścieżka kariery writera nie może pomijać trudnego etapu działania nielegalnego, ryzykownego, o tyle street art oferuje ciekawsze, atrakcyjniejsze i pozbawione ryzyka osobistego mechanizmy promocyjne. W tym sensie jest po prostu łatwiejszy.” [s. 18]. 
Spory w klasyfikacji, w nazewnictwie będą zawsze się pojawiać. Tego nie da się uniknąć. Jasno jednak trzeba sobie powiedzieć, że tak naprawdę te dwie grupy łączy jedno, niezaprzeczalne spoiwo – ulica. I to jest najważniejsze.

Autorzy w przejrzysty sposób przedstawili podstawowe, najbardziej charakterystyczne elementy street artu, takie jak:
- napis,
- mural,
- szablon,
- writing,
- vlepka,
- instalacje i obiekty.
Do każdej z powyższych kategorii dołączono życiorysy najbardziej znanych artystów, specjalizujących się w konkretnym elemencie street artu. Do każdej notki o osobie dołączone są zdjęcia ich prac. Wszystko jest zwięzłe i uporządkowane – takie jak być powinno.

Na końcu książki znajduje się refleksja pana Tomasza Sikorskiego na temat tego czym właściwie jest street art i czy faktycznie jest on sztuką… Odpowiedzi na te i inne pytania szukajcie na łamach książki, która mimo ubogiej treści, jest bogata w refleksje i artyzm. To, co się w niej znajduje dostarczy Wam mnóstwa pozytywnych przeżyć.

Podsumowując - nie mam żadnych zastrzeżeń co do tego albumu. Jest to wspaniałe kompendium zarówno dla znawców, jak i dla amatorów. Nie mogę nie wspomnieć o świetnej oprawie książki, która rewelacyjnie eksponuje książkę na półce, po jej ówczesnym dogłębnym przeanalizowaniu. Cóż mogę więcej napisać – to naprawdę cenna rzecz u kolekcjonerów.

Tytuł: POLSKI STREET ART cz. 2. MIĘDZY ANARCHIĄ A GALERIĄ
Autor: Elżbieta Dymna, Marcin Rutkiewicz
Wydawnictwo: Carta Blanca
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 376

sobota, 24 listopada 2012

JOSEPH ANTON. AUTOBIOGRAFIA - Salman Rushdie



Okładka książki - Joseph Anton. AutobiografiaBardzo chciałam poznać historię osoby, która z dnia na dzień stała się „wrogiem publicznym” muzułmanów nr 1. A wszystko to za sprawą jednej książki – „Szatańskich wersetów”. Nikt, a już tym bardziej sam autor nie spodziewał się, że wydanie tej książki może wyjąć mu z życiorysu 10 lat…

14 lutego 1989 roku – to w tym pamiętnym Dniu Św. Walentego ajatollah Chomeini rzuca w Iranie fatwę na pisarza. Od tego momentu rozpoczyna się dramatyczna walka o życie i bezpieczeństwo samego autora i wszystkich, którzy mieli jakikolwiek związek z wydaniem tej książki (przez setki tysięcy muzułmanów palonej na stosach).

Rushdie w swej autobiografii opisuje jak wyglądało jego życie przed i po fatwie. Jego relacje są bardzo intymne.  Od dnia wydania wyroku, nie ma mowy o prywatności w domowym zaciszu. Odtąd nad jego bezpieczeństwem czuwają najlepsi agenci. Ochronie nadano nazwę - „Operacja Malachit”. Poziom niebezpieczeństwa zmusił go do zmiany nazwiska:
„Zastanawiał się nad ulubionymi pisarzami i zestawiał na próbę ich imiona i nazwiska. Vladimir Joyce. Marcel Beckett. Franz Sterne. Spisywał listy takich kombinacji, ale każda brzmiała absurdalnie. I wreszcie znalazł taką, z którą było inaczej. Zapisał obok siebie imiona Conrada i Czechowa i tak oto znalazło się imię i nazwisko na następne jedenaście lat.
- Joseph Anton.”. [s. 169].

Z jednej strony opinia publiczna uważała za absurd skazywanie kogoś na śmierć za napisanie książki, której celem wcale nie miała być obraza islamu – z drugiej jednak przedstawiciele państw, służb dyplomatycznych, organizacji międzynarodowych bali się swym stanowiskiem „urazić” Iran. Rushdie znalazł się w epicentrum wielkiej polityki, gdzie jeden kraj (Iran) grał na nosie wielkim mocarstwom.

Najbardziej zachowawcza była Wielka Brytania, na terenie której pisarz przebywał. Jej uległość wobec Iranu była niesłychana. Nie zrobiono nic, co mogłoby narazić dobre stosunki między tymi dwoma podmiotami geopolitycznymi. Angielskie władze chciały pójść na tak daleki kompromis, na który Rushdie zgodzić się nie mógł.

Z upływem lat coraz więcej środowisk brało jawnie w obronę pisarza. Stwarzało to pole do dyskursu o tolerancji oraz szeroko pojętej wolności. Świat się zmieniał, a życie Rushdiego nadal znajdowało się w próżni. Był skazany na konspirację. Każde posunięcie, zwykłe wyjście gdziekolwiek musiało być głęboko przeanalizowane, rozpatrzone z punktu widzenia skali ryzyka.

O tym i o wielu innych aspektach życia człowieka z wyrokiem śmierci na karku można się dowiedzieć z tej książki. Co ważne nie jest ona dowodem na to jak wspaniałym człowiekiem, pokrzywdzonym przez los był Salman Rushdie. Jest ona krytycznym spojrzeniem na własną osobę. Autor nie ukrywa jak bardzo egoistycznie zdarzało mu się zachowywać, raniąc przy tym najbliższe mu osoby. Taki dystans w stosunku do własnej osoby pozwala mu zachować forma trzecioosobowej narracji.

Osobiście uważam, że książka mogłaby być nieco krótsza. Są bowiem momenty, które powodują lekkie znużenie, a nie wnoszą większego znaczenia do całości. Generalnie jednak autobiografia ta wzbudza szacunek i warto ją przeczytać. Nawet jeśli ktoś nigdy nie miał w rękach żadnej książki napisanej przez S. Rushdiego. Polecam!

Tytuł: JOSEPH ANTON. AUTOBIOGRAFIA
Autor: S. Rushdie
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Miejsce, rok wydania: Poznań, 2012
Ilość stron: 648

wtorek, 20 listopada 2012

WESPAZJAN KAT RZYMU - Robert Fabbri



Okładka książki - Wespazjan, kat RzymuW końcu się doczekałam…J Pod koniec października, na rynku wydawniczym (nakładem Domu Wydawniczego Rebis) ukazała się druga część cyklu powieściowego o Wespazjanie. Stanowi ona kontynuację pierwszego tomu, którą również miałam przyjemność przeczytać i zrecenzować. Dodam jednak, że jeśli ktoś nie czytał poprzedniej części nie musi się niczego obawiać. Autor zadbał bowiem o to, by czytelnik miał pełną jasność w przebiegu fabuły.

Wracając jednak do powyższej książki – jest ona równie dobra, jak jej poprzedniczka. Wielu czytelników twierdzi nawet, że jakościowo ją przewyższa. Jedno mogę stwierdzić z całą pewnością - Robert Fabbri utrzymuje znakomity poziom. „Wespazjan Kat Rzymu” przedstawia dalsze losy młodzieńca, który dzięki swej mądrości i pozycji, jaką zdołał osiągnąć – stał się postacią historyczną.

Mijają cztery lata, odkąd rozstawaliśmy się z nim w pierwszej części sagi. Jego służba w odległej od Rzymu Tracji powoli dobiega końca. Zaczyna snuć marzenia o powrocie do domu i o spotkaniu swej ukochanej Cenis. Jego plany zostaną jednak pokrzyżowane. Wespół z bratem – Sabinusem oraz wiernym kompanem – Magnusem mają wykonać bardzo niebezpieczną misję.

Od niej zależą losy cesarstwa, w którym toczy się nieformalna walka o władzę. Wespazjan staje się narzędziem w rękach jednej ze stron. Będzie musiał narazić życie swoje i najbliższych mu osób, aby wykonać zadanie zlecone mu przez swoich patronów. Czeka go wiele przygód nie tylko na lądzie, ale i na morzu.

Celem jego drużyny jest przechwycenie znienawidzonego przez Wespazjana – kapłana Rotekesa. Ma on zostać doprowadzony przez nich przed oblicze cesarza Tyberiusza i tam zeznać o roli, jaką odgrywa Sejan (nieobliczalny i sprytny człowiek, dążący za wszelką cenę do przejęcia władzy) w grze o zdobycie tronu w Cesarstwie Rzymskim.

Więcej szczegółów już nie zdradzę, gdyż nie chcę odbierać Wam przyjemności z czytania… Fabuła jest bardzo wartka i ciekawa. Były również liczne momenty, w których nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. W trakcie lektury ani przez chwilę się nie nudziłam. Z czystym sumieniem polecam tę książkę i zdradzę Wam, że już nie mogę się doczekać kolejnej części!!! Miłej lektury…

Tytuł: WESPAZJAN KAT RZYMU
Autor: R. Fabbri
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Miejsce, rok wydania: Poznań, 2012
Ilość stron: 404

piątek, 16 listopada 2012

BEJRUT JEST GDZIEŚ TAM - Youssef Rakha



 








Bejrut – stolica Libanu. Dawniej (a przez niektórych i dziś) nazywany „Paryżem Wschodu”. Nazwa to wzięła swój początek od tego, iż miasto to zamieszkiwane jest przez ludzi różnych wyznań, reprezentujących różne kultury. Jest to bowiem miasto multikulturowe. Dawniej było tu kolorowo, gwarno, miasto posiadało wiele zabytków, które przyciągały turystów z różnych stron świata.

Sam Bejrut (jeszcze w latach 60.) jawił się jako mekka „(…) dla poszukujących wolności. Politycznie, seksualnie czy kulturowo stłamszeni (…) Arabowie tu właśnie odnajdywali dla niej szerszy margines. (…) Bejrut – powszechny cel pielgrzymek…”. [s. 107 – 108]. Ulice były pełne ludzi, można było usłyszeć wiele języków, świadczyło to o różnorodności.

Obecnie nie jest już tak różowo. Miasto (podobnie jak i całe państwo) trawione jest przez skutki wojen (m.in. tych z Izraelem oraz wojen domowych), przewrotów oraz manifestacji. Zginęło wielu ludzi. Mieszkańcy najbardziej odczuli drastyczne spadki w gospodarce krajowej, powodowane korupcją i nepotyzmem. Ubóstwo oraz bezdomność stały się najbardziej palącym problemem.

Piękne zabytki nierzadko przekształciły się w ruiny. Wybuchy bomb oraz strzały z karabinów nie oszczędziły nie tylko ludzi, ale również budynków. Obecnie ludzie uciekają z Bejrutu. Brak tych swobód, które kiedyś tak przyciągały. Każdy jednak (podobnie jak autor), który pamięta dawne czasy czuje gdzieś w powietrzu „oddech” starego miasta – gdzieś tam właśnie jest Bejrut…

Powyższy reportaż zawiera wiele informacji zarówno tych istotnych, jak i nieco mniej ważnych (przedstawiających realia życia codziennego). Wszystko jednak składa się na wspaniałą, choć nieco trudną do odbioru za pierwszym razem całość. Bardzo wiele wyjaśniający był wstęp tej niewielkiej objętościowo książeczki zredagowany i napisany przez pana Michała Danielewskiego.

Pozwala on spojrzeć na ten reportaż w innym świetle, lepiej zrozumieć intencje autora (egipskiego dziennikarza działu kulturalnego). W ostatnim czasie na rynku wydawniczym ukazywało się sporo książek/ reportaży o tematyce bliskowschodniej (jest to spotęgowane rewolucjami arabskimi). Ta na pewno nie jest od nich gorsza. Warto przeczytać, aby uświadomić sobie, że tak naprawdę ci ludzie niewiele różnią się od nas samych…


Tytuł: BEJRUT JEST GDZIEŚ TAM
Autor: Youssef Rakha
Wydawnictwo: Dobra Literatura
Miejsce, rok wydania: Słupsk, 2012
Ilość stron: 144